Czym studenci różnią się od dzieci?

Pracując ze studentami szybko zorientowałam się, że na tym etapie edukacji klasyczne metody nauczania nie wystarczają. Wydawać by się mogło, że skoro młody człowiek samodzielnie wybrał kierunek studiów, to automatycznie będzie żywo zainteresowany zgłębianiem wiedzy w tym zakresie.

Nic bardziej mylnego.

Długie i nudne wykłady były dla starszych słuchaczy równie męczące jak nieciekawe lekcje dla dzieci w wieku szkolnym.

Zdarzało się, że na prowadzone przeze mnie zajęcia studenci przychodzili tak zmęczeni, że trudno było oczekiwać od nich zaangażowania i aktywności, a ja nie potrafię prowadzić szkoleń bez tych dwóch czynników. (Pewnie z tego samego powodu nie potrafię prowadzić live na facebooku bez dostępu do komentarzy).

Studenci na zajęciach

Na zajęciach, które prowadziłam, studenci rzadko siadali w ławkach, prędzej mogli spodziewać się ćwiczeń na trawniku przed uczelnią. Najczęściej meblowaliśmy salę w sposób, który był dla nas najbardziej komfortowy. Byli wykładowcy, którzy na wieść o tym pukali się w czoło, ale na szczęście nie byłam jedynym magistrem z takim podejściem do zdobywania wiedzy.

Szybko okazało się, że frekwencja na moich zajęciach odbiega od średniej uczelnianej, bo studenci chcieli w nich uczestniczyć. Nie dlatego, że byłam wybitnym wykładowcą – z pewnością byli lepsi –. Zakładam też, że nie z powodu tematyki zajęć, bo nie zawsze miałam szczęście prowadzić zajęcia na tematy porywające tłumy. Myślę, że powodował to głównie fakt, że studenci byli częścią moich zajęć, a nie biernymi odbiorcami treści, które miałam im do przekazania.

Poza tym nie wprowadzałam ograniczających zasad typu: możesz mieć dwie nieusprawiedliwione nieobecności lub: musisz być na wszystkich spotkaniach. Wychodziłam z założenia, że mam do czynienia z dorosłymi ludźmi, którzy mają prawo wyboru. Wszyscy natomiast wiedzieli, że ocenę bardzo dobrą mogą mieć tylko Ci, którzy przychodzili na zajęcia. Tylko ich obecność dawała mi pewność, że poznali wszystkie zagadnienia na odpowiednim poziomie. Nie ufałam wynikom egzaminów. Skąd więc wiedziałam, czy dana osoba zasłużyła na pozytywną ocenę?

Jeśli student uczestniczył w zajęciach, to nie było innej opcji –  ćwiczył w praktyce to, czego miał się nauczyć, więc to rozumiał i zapamiętywał. Nie znam lepszego sposobu zdobywania wiedzy.

Naturalnie na uczelni, byli tacy wykładowcy, którzy uważali, że nie jest możliwe skuteczne przeprowadzenie zajęć w ten sposób, przynajmniej nie w każdym przypadku. Tego nie wiem, ale w moich dziedzinach (psychologia, marketing, zarządzanie, umiejętności miękkie) nie wyobrażałam sobie, by było inaczej.

Nauka przez doświadczanie

Tak oto na zajęciach o budowaniu zespołów, budowałam zespoły…

Szok, co nie?

A potem te zespoły wykonywały wyznaczone zadania.

Znowu zdziwienie?

Następnie wyłaniałam lidera, a potem go zmieniałam. Dopiero na końcu omawialiśmy wszystkie zagadnienia teoretyczne, ale nie na slajdach, tylko bazując na tym, co się wydarzyło w sali ćwiczeniowej.

Analizowaliśmy, jakim kluczem dobierałam członków zespołu, czy ten klucz był odpowiedni, czy oni posłużyliby się innym kryterium, a jeśli tak, to dlaczego? Na jakiej podstawie awansowałam kogoś na lidera, czym się wyróżniał, czy sprawdził się w tej roli i dlaczego? Jak się czuje pracownik zdegradowany? Czy nadal jest członkiem zespołu? W jaki sposób komunikować awans, a w jaki sposób informować, że pracownik musi coś poprawić?

Teoria też jest ważna- studenci powinni ją znać

Dopiero na samym końcu wskazywałam na teorie, które potwierdzają lub zaprzeczają wnioskom wysnutym przez studentów. Omawiałam wyniki badań, które udowadniały, kiedy coś działa lepiej, a kiedy nie. I uwierzysz lub nie, ale tej części słuchali z równie dużym zainteresowaniem i dociekali, co z czego wynika. Robili notatki, chociaż nigdy nie było obowiązku mieć na tych zajęciach zeszytu i długopisu. (Żeby było śmieszniej, były zajęcia, na których nie zgadzałam się na zeszyty i długopisy, bo stanowiły one często tarczę ochronną przed aktywnym udziałem w zajęciach.)

Pamiętam, jak po jednym ze spotkań ze studentami zaocznymi, podszedł do mnie mężczyzna w wieku mniej więcej mojego taty i stwierdził, że to przewrotne spotkać na tym etapie życia młodą osobę, która przetarła mu oczy i pokazała zupełnie inne podejście.

To jeden z większych komplementów, jakie usłyszałam w życiu.

Dlaczego Ci o tym mówię? Nie, nie potrzebuję się tym chwalić, chociaż owszem, jestem z tego dumna.

Wiele zależy od nas

Chciałabym, żebyś zrozumiała, że nawet w najbardziej skostniałych warunkach można stworzyć przestrzeń do rozwoju. Wystarczy otworzyć oczy, szukać rozwiązań i obserwować reakcję otoczenia.

student

Na dowód tej tezy przytoczę Ci jeszcze jeden przykład z mojego uczelnianego podwórka, kiedy przez chwilę totalnie nie mogłam zapanować nad tym, co działo się w sali.

Osoba, która równolegle do mnie prowadziła ćwiczenia z drugą grupą, nie dotarła na zajęcia, więc poproszono mnie o zaopiekowanie się dwiema grupami.

Pięćdziesiąt osób, w sali zaprojektowanej dla trzydziestu, pierwszy rok, studenci wieczorowi, więc liczna reprezentacja była wtedy w moim wieku lub nawet starsza. To było nasze pierwsze spotkanie, niedługo po rozpoczęciu roku akademickiego. W tych trudnych warunkach szybko okazało się, że nie ma mowy o prowadzeniu jakichkolwiek ćwiczeń, bo towarzystwo jest dalece skonfliktowane.

Odłożyliśmy więc program spotkania na bok, żeby spróbować znaleźć przyczynę problemu. Nie narzuciłam im metod pracy, ale podjęłam się moderowania dyskusji, co początkowo studziło zbędne emocje.

Na koniec tego spotkania studenci mieli wybranego starostę roku i założony mail z dostępem dla wszystkich, żeby usprawnić komunikację. Stworzyli też plan działania, którego wdrożenie miało im pomóc stać się drużyną, a nie grupą negatywnie nastawionych do siebie ludzi.

Wychodząc razem z sali, zamiast Do widzenia, mówili Dziękujemy. Okazało się, że konflikt ten ciągnął się u nich od początku i bardzo utrudniał kooperację na wszystkich zajęciach, szczególnie tych realizowanych metodą projektową.

Na kolejnym spotkaniu dostałam listę osób, które zgłosiły w dziekanacie chęć przeniesienia się do mojej grupy. I to mimo że nie poprowadziłam z nimi spotkania na temat, którego mogli się spodziewać.

Czy tą lekcję należy spisać na straty, bo nie zrealizowano programu?

Oczywiście, że nie!

Studenci tamtego dnia rozwinęli kompetencje, które przydadzą im się w kolejnych latach życia o wiele bardziej niż Wstęp do psychologii zarządzania.

  • Poznali wpływ relacji na skuteczność działania grupy.
  • Dowiedzieli się jak wychodzić z konfliktów nawet w bardzo różnorodnym i trudnym środowisku.
  • Pracowali poprzez moderowaną dyskusję i metodą burzy mózgów.
  • Wykonywali mniejsze zadania w grupach.
  • Prezentowali swoje propozycje przed pozostałymi.
  • Doświadczyli na własnej skórze, że dopiero wyciszenie emocji pozwala dojść do konstruktywnych wniosków.
  • Wypracowali konkretne sposoby działania, które z czasem rozwiązały narastający wcześniej konflikt.

Czy gdyby jakiś wykładowca stanął przed tą grupą i przekazał im tą wiedzę w teorii, z zaangażowaniem spisywaliby najważniejsze kwestie?

A gdyby dostali gotowe rozwiązania, zamiast wypracowywać je wspólnie, byliby zmotywowani do ich wdrożenia?

Czy może kiedy w przyszłości w zarządzanym przez nich zespole pojawiłby się konflikt, do jego rozwiązania bardziej przydałaby im się wiedza teoretyczną ze wstępu do psychologii zarządzania?

Wnioski dla Ciebie

Jeśli czytasz to, będąc nauczycielem, przemyśl proszę, czy Twoi uczniowie mają przestrzeń do realnego działania na Twoich lekcjach, czy mają wpływ na to, co się na nich dzieje? Czy rozwijają umiejętności i kompetencje, czy tylko przetwarzają suche fakty?

Jeśli jesteś mamą i zastanawiasz się, jak wykorzystać te informacje w domowych warunkach, to spieszę doprecyzować.

Opisane tu moje doświadczenia pokazują, że bez względu na wiek nie chcemy być biernymi uczestnikami edukacji, ale aktywną jej częścią. Chcemy, żeby brano pod uwagę nasze potrzeby i kontekst, w jakim się znajdujemy. I wreszcie, chcemy się uczyć i rozwijać, ale w sposób, który jest dopasowany do nas, a nie do zewnętrznych czynników.

Nie zawsze warto narzucać dziecku sposobu ani czasu nauki, choć czasem oznacza to, że nie zrealizuje ono szkolnych zadań w terminie. Zdarza się, że coś innego tak je przytłacza, że bez rozwiązania problemu, nie przyswoi żadnych nowych informacji.

Nie trzeba nakazów i zakazów, żeby chodzić do szkoły i zdobywać wiedzę. Często wystarczy wolność wyboru i wskazanie konsekwencji, by dziecko zrozumiało, że nie działamy przeciw niemu, tylko jesteśmy po jego stronie.

Obserwuj i reaguj

Uważność, obserwacja i modyfikacja sposobów działania w kontekście edukacji potrafią zdziałać cuda. Zdobywanie wiedzy nie ma być przykrym obowiązkiem, ale fascynującą przygodą, która pozwala dzieciom rozwijać się i poszerzać horyzonty. Wiele w tym względzie zależy nie tylko od nauczycieli, ale także od rodziców.

Życzę Ci, żebyś miała oczy szeroko otwarte i potrafiła działać w najlepszy z możliwych sposobów w danych okolicznościach.

Wiem, że potrafisz.

Nieustannie trzymam za Ciebie kciuki.

Ściskam,

Marcelina MumAssist

PS. O obserwacji i modyfikacji działania piszę w jednym z rozdziałów e-booka dla mam sześciolatków pt. Przedszkolak idzie do szkoły. Niebawem jest jego premiera, dlatego jeśli stoisz właśnie przed wyzwaniem, jakim jest edukacja dziecka lub czujesz, że coś trzeba zmienić w Waszym dotychczasowym podejściu i warto wrócić do korzeni, to zapisz się na listę osób zainteresowanych. Nie jest to zobowiązujące, ale pozwoli nie przegapić premiery😉.