Kto tam nie był, ten jeszcze nie wie, że czwarta klasa potrafi dać w kość. Pod tym względem przypomina tę pierwszą, gdy huśtawka nastrojów potrafi zamienić popołudnie w długie tłumaczenie, dlaczego szkoła to fascynująca przygoda, a złośliwości Antka nie powinny wpływać na samopoczucie Twojego dziecka.
W czwartej klasie dzieci są już oswojone z grupą, ale tempo narzucone przez szkołę potrafi je przytłoczyć i rozłożyć na łopatki. Co wtedy robi troskliwy rodzic? Oczywiście wspiera. A pierwszy pomysł na udzielenie wsparcia brzmi: „To może ja ci pomogę”. Nie ma w tym nic złego, ale ani się obejrzymy, a okazuje się, że nasza pomoc polega na ciągłym pilnowaniu i kontrolowaniu.
Sprawdzamy, co jest zadane, na kiedy są zapowiedziane sprawdziany, czy wszystkie prace zostały oddane w terminie. Siadamy z dzieckiem nad matematycznymi zadaniami nawet wtedy, gdy wszystko rozumie.
Aż nagle, po pewnym czasie, budzimy się z ręką w nocniku. Mamy w pełni gotowe do samodzielnego działania, ale jednak zależne od nas dziecko. Popołudnia, zamiast z miłą sercu lekturą, spędzamy nad podręcznikiem do przyrody, zgłębiając tajniki runa leśnego. Potem opowiadamy i wyjaśniamy wszystko dziecku, a na koniec niecierpliwimy się, gdy zbyt długo rozwiązuje proste (dla nas – dorosłych) zadanie.
Niby oczywiste, a jednak nie do końca
W teorii mamy świadomość, że nasze tempo nauki, opanowywania nowych zagadnień jest większe. W końcu mamy duże doświadczenie, a nauka szkolna dawno za nami. A jednak w praktyce zapominamy, że czas zrozumienia czytanego tekstu u dziecka w czwartej klasie jest dłuższy niż w naszym przypadku. Że dziecko potrzebuje chwili na przeanalizowanie polecenia w ćwiczeniu, zanim w ogóle będzie wiedziało, co jest do zrobienia.
A nam się spieszy. W końcu to proste! Nie zamierzamy chyba spędzić nad tym całego popołudnia, prawda?
W powietrzu zawisa niewypowiedziana presja, a ta rozbija i tak już rozproszoną po szkole uwagę.
Teraz zamiast dwóch minut na realizację zadania potrzeba pięciu, no i doliczmy jeszcze czas na zapanowanie nad emocjami i skoncentrowanie na zadaniu.
– Dopiero co ci to tłumaczyłam i mówiłaś, że rozumiesz! – wypada z naszych ust zupełnie bez żadnej kontroli.
– Bo rozumiałam! – odpowiada dziecko, spięte nie mniej niż rodzic.
– No chyba nie do końca – kontynuuje zdenerwowany rodzic
Znasz powiedzenie, że piekło jest wybrukowane dobrymi intencjami?
Oto i przykład. Chciałaś pomóc, w dobrej wierze zrezygnowałaś ze swoich zadań, żeby wesprzeć dziecko. A jednak uczucie, że ono jakby na złość nie współpracuje, ogarnia Cię mimowolnie. Musisz odpocząć, chciałabyś zebrać siły, a tu taki klops, że nic nie posuwa się do przodu. A to dopiero pierwsze lekcje zadane do domu na dzisiaj.
– Mamo, nie umiem tego zrobić! Nie będę! Szkoła jest głupia! – Emocje sięgają zenitu.
Ktoś rzuci książką. Ktoś trzaśnie drzwiami. Ktoś w ramach kary odbierze przywileje.
Pewnie teraz sobie myślisz, że Ciebie to nie dotyczy.
Obiecałaś sobie, że taka nie będziesz, więc kontrolujesz sytuację.
Muszę Cię zmartwić. Wszyscy tak myślimy, przynajmniej do czasu, gdy właśnie budzimy się znienacka z ręką w nocniku.
Tak. Ja też tak myślałam.
Jesteś tylko i aż człowiekiem. Masz swoje granice. Potrzebujesz odpoczynku od natłoku obowiązków.
Tego się nie da przeskoczyć.
Ani wykształcenie psychologiczne, ani matczyne wieloletnie doświadczenie, ani pozornie nieskończone pokłady cierpliwości nie zrobią z Ciebie cyborga, który może oczekiwać od siebie więcej, niż realnie jest w stanie zrealizować.
Dbanie o dziecko to także dbanie o samą siebie.
Pierwsze jasno wypowiedziane do siebie zdania powinny brzmieć: „Ja już nie chodzę do szkoły! Chodzi do niej moje dziecko!”.
Poza tym jako mama ósmoklasistki pozbawię Cię złudzeń na przyszłość. W kolejnych latach nauki wchodzą nowe przedmioty (chemia, fizyka, historia, WoS) i zagadnienia, których po prostu nie pamiętasz, a żeby je pojąć, nie wystarczy przeczytać kilku ostatnich zdań z podręcznika.
Pamiętam, jak mój syn w siódmej klasie w trakcie zdalnej nauki przyszedł i poprosił o pomoc w rozwiązaniu zadania z matematyki. O matko! Ile ja się natrudziłam nad przypomnieniem sobie zagadnień, które już dawno były poza moim zasięgiem. Sama jestem w szoku, ile sposobów (błędnych, naturalnie) na rozwiązanie tego zadania znalazłam razem z dzieckiem. I uwierz mi, wszystkie wydawały się logiczne.
Tak ja, jak i Ty nie jesteśmy alfą i omegą.
Dlatego tak ważne jest, żeby wsparcie rodzica już od pierwszych lat nauki nie polegało na wyręczaniu i siedzeniu nad dzieckiem odrabiającym zadania czy uczącym się do sprawdzianu.
Sprytny rodzic uczy w tym czasie dziecko, jak sobie z tymi zadaniami radzić samodzielnie. Jak nie zostawać w tyle i nie musieć nadganiać zaległości. Pokazuje, jaki system pracy przyjąć, żeby był zgodny z predyspozycjami dziecka. Wskazuje, że można sprytnie skracać czas nauki bardzo prostymi sposobami.
I owszem, część rodziców w tym celu posyła dzieci na kursy efektywnej nauki. Tam ktoś nauczy dziecko, jak się uczyć. I jasne, potwierdzam, zobaczycie efekty w ocenach. Aż tyle. Dla mnie tylko tyle.
Bo to tak, jakby patrzeć na wierzchołek góry lodowej i uważać, że to wszystko.
SAME metody efektywnej nauki nie przydadzą się dzieciom na zbyt wiele poza systemem edukacji. Potrzebujesz procesu. Prostego, przewidywalnego, powtarzalnego systemu organizacji nauki, który da dziecku poczucie, że idzie w dobrą stronę bez Twojej ciągłej ingerencji.
Ten system, umiejętność dopasowania sposobu pracy do istniejących możliwości i gotowość do wprowadzania elastycznych zmian to coś, co zaprocentuje wielokrotnie poza szkołą i związanymi z nią stopniami.
To jak? Wygrywasz starcie z edukacją czy przykrywasz edukacyjny chaos białym obrusem i ignorujesz potencjał, jaki kryje się w tej sytuacji?
Na czwartkowym webinarze pokażę Ci, jak się uczyć z głową, a jeśli będziesz chciała zgłębić tajniki tej sztuki, to chwilę potem będzie miał premierę kurs dla mam czwartoklasistów/czwartoklasistek o tym samym tytule. Możesz zapisać się niezobowiązująco na listę zainteresowanych, żeby mieć szansę dołączenia na preferencyjnych warunkach i otrzymania w bonusie dostępu do warsztatów „Uwolnij się od ocen”, w których pokazuję, jak zdjąć z siebie i z dzieci presję związaną właśnie z ocenami, a jednocześnie nie ignorować ich wewnątrz systemu edukacji.
Twój ruch, Mamo.